piątek, 26 października 2012

"Shantaram" Gregory David Roberts, czyli książka, którą uwielbiam

Witajcie,

"Shantaram", czyli "boży pokój", powieść G. D. Roberts'a, to książka, którą pochłonęłam, dosłownie, z całą pewnością do niej wrócę nie raz. Uwielbiam ją po prostu, a niewiele trafia nam się książek w życiu, o których można to powiedzieć.

Ale tytułem wstępu, czyli co to i o czym to. 

Jest to powieść przygodowa i autobiograficzna. I to połączenie chyba mnie uwiodło najbardziej - czyli to, że wydarzyło się to naprawdę. Australijczyk, pisarz, uzależnia się od heroiny i od popełniania napadów rabunkowych....z imitacją broni w ręku. Traci rodzinę - żonę, małą córkę i stabilny grunt pod nogami. Trafia do więzienia, jednego z najlepiej strzeżonych w Australii, gdzie nabywa niezbędnych umiejętności, które przystosowały go do życia i przeżycia w więzieniu. I dobrze, bo przydały mu się w przyszłości w najmniej spodziewanych okolicznościach, zarówno w życiu w Bombaju, jaki w indyjskim więzieniu oraz....w Afganistańskich pustkowiach w czasie przemycania broni, czy też zdobywaniu względów kobiety, teoretycznie tej jedynej. Ale wracając do więzienia w Australii, to ucieka z niego. Ucieka przez Azję, Afrykę, Europę, ale nowe "gniazdo" znajduje w Indiach, nie tylko w tym miejscu na globie, ale i w sercach tamtejszych ludzi, czy to żyjących w slumsach, czy...to u przywódcy mafii, czy też innych typów nie do końca spod jasnej gwiazdy. Tak, mafii. Staje się fałszerzem, przemytnikiem, handlarzem bronią, generalnie najemnikiem mafii. W przywódcy mafii, Kadirbaja, znajduje to, czego nigdy nie znalazł i nie zaznał od własnego ojca. Staje się on jego mentorem, opiekunem, przewodnikiem duchowym, pomimo ateizmu Lina - takie imię, pseudonim przyjmuje nasz bohater - Shantaram. 
Gdzieś w międzyczasie poznaje niebezpieczną i piękną Karlę, która wzbudza w nim mieszankę uczuć wszelakich, ze wskazaniem na miłość oraz namiętność. Jednak nie jest to romans jak z bajki. Ich drogi rozchodzą się i splatają ponownie, zawsze w czarnych okolicznościach. Nigdy też nie dojdzie to "happy end'u", gdyż jak się okaże....ona też była z mafii i jest kobietą zimną, z mroczną przeszłością, nie mającą zbyt wielkich pokładów uczuć w sobie. A poza tym perfidnie wykorzystała Lin'a vel Shantaram'a wtedy, kiedy był jej potrzebny w załatwianiu "spraw". Wiedziała o nim więcej, niż on mógł się kiedykolwiek o niej dowiedzieć. 
Jednakże Shantaram nie jest bohaterem negatywnym, choć tak mogłoby się wydawać. Bo z czym mógłby się kojarzyć uciekający z więzienia typek, który związuje się z mafią? Ma dobre serce. Tak, wiem, brzmi to jak szczyt mojej naiwności. Ale w tej książce nie ma bohaterów ani czarnych ani białych. Każdy jest mozaiką. Mozaiką uczuć, pragnień, celów, zmartwień, grzechów, namiętności, radości. I ten brak jednoznacznej oceny różnych postaci przewijających się na stronach tej powieści, też jest urzekający. Mamy to ocenić sami. W naszych głowach poprzez filtry rozumu czy serca. Każdy z nich o coś walczy, czy to dla siebie, czy za lub dla innych, czy dla jakiś innych wyższych celów. Jedni chcą pomóc swoim ciemiężonym rodakom ( mafia Kadirbaja przemycająca broń do Afganistanu, by jego ludzie mogli walczyć z najeżdżającymi ich Rosjanami), inni pomścić osobiste krzywdy, inni odkupić swoje winy, a jeszcze inni szukają adrenaliny. 
Lin swoje indyjskie imię Shantaram, czyli "boży pokój" otrzymuje od rodziny swojego indyjskiego przyjaciela, Prabaker'a, z którym mieszka w slamsach Bombaju przez dłuższy czas na początku swojej wielkiej indyjskiej przygody. W slamsach Lin prowadzi coś na kształt "kliniki", mieszkańcy przychodzą, by opatrzył im mniejsze czy większe rany, czy pomógł w chorobie - dzięki lekom zdobytym na lewo z transportów dla trędowatych. Tak, tak, też mafia ;) 
Lin, czyli sam autor odnajduje tu przyjaciół, takich na śmierć i życie, odnajduje sens swojego życia, czy jak kto woli - przeznaczenie, a co najważniejsze poznaje siebie, dowiaduje się prawdy o sobie i swoim życiu z różnych perspektyw.
I tak przez całą książkę, mieszanka uczuć, piękna ekskluzywnych hoteli i hindusek, cuchnących slumsów, pachnącego jedzenia, kokosowego aromatu olejku wcieranego we wołosy przez hinduski, blizn i ran po porachunkach czy walkach. W tle znajdziemy też kilka okruchów historii Indii. Nie zabraknie też lewych i prawych interesów w słynnym już bollywood ;) 
Książka trzyma w napięciu, nie czuje się ilości przeczytanych stron, a gdy dotarłam do ostatniej, to w mojej głowie od razu zabrzmiało - już? koniec? nie, szkoda, chcę jeszcze!!!!! Jest to książka, której po przeczytaniu nie ma się dość, chce się więcej, zostawia niedosyt. Chłonie się ją wieloma zmysłami. Przynajmniej ja ją tak pochłonęłam :)

Jednak co dla mnie w niej bezcenne, to pomimo całej otoczki przygodowej, wiele tam filozoficznych niuansów. Także zdecydowanie zgadzam się, że jest to książka w jakimś sensie filozoficzna. Na czym oczywiście książka materialnie ucierpiała - pozakreślałam wiele miejsc, z przesłaniem, czy też trafnym podsumowaniem rzeczywistości. Tak już mam, że zakreślam, podkreślam różne rzeczy :) 

Wszystkich cytatów pozakreślanych przeze mnie Wam nie przedstawię, przepisywałabym je do jutra, ale takich szczególnych dla mnie kilka Wam naskrobię. 

"Są takie kobiety. Istnieje taka miłość. Z tego, co widzę, prawie każda jest taka. Serce zaczyna bić jak przeciążona szalupa ratunkowa. Żeby nie zatonęła, wyrzuca się za burtę dumę, szacunek dla samego siebie i niezależność. Po jakimś czasie zaczyna się wyrzucać ludzi - przyjaciół, znajomych. I to ciągle za mało. Szalupa nadal tonie, a ty zaczynasz rozumieć, że zatoniesz razem z nią. Widzę, jak to spotyka tutaj większość dziewczyn. Chyba dlatego mam dość miłości."

"Jego zwyczajne, niepiękne słowa były najczystszym wyrazem tego, co dobrze znają wszyscy więźniowie i każdy, kto żyje wystarczająco długo - że cierpienie, każde cierpienie to coś, zawsze dotyczy tego, co utraciliśmy. Kiedy jesteśmy młodzi, sądzimy, że cierpienie to coś, co ktoś nam może zadać. Kiedy przybywa nam lat - kiedy zatrzaskują się jakieś stalowe drzwi - wiemy już, że prawdziwe cierpienie mierzy się tym, co nam odebrano."

"Nie ma na świecie nic bardziej miękkiego i przyjemnego w dotyku od kobiecego uda. Żaden kwiat, puch ani materiał nie może się równać z tym aksamitnym szeptem ciała. Wszystkie kobiety, choćby pod innymi względami los potraktował je niesprawiedliwie, grube i chude, piękne i brzydkie, mają tę jedną doskonałość. W dużej mierze to dlatego mężczyźni tak pragną kobiety i tak często wmawiają sobie, że je naprawdę posiedli: dla tych ud, dla tego dotyku."

"Nie wiem, co przeraża mnie bardziej, 
Siła, która nas miażdży,
Czy nasza wieczna wytrzymałość."

"Czasami płaczemy wszystkim z wyjątkiem łez."

"Wcześniej czy później los styka nas ze wszystkimi ludźmi, jednym po drugim,  którzy pokazują nam, kim możemy i kim nie powinniśmy się stać. "

i długo bym tak jeszcze mogła ;)

W krótkich żołnierskich słowach na koniec - to bardzo mądra i wciągająca książka. Autor spisał ją po dokończeniu odsiadki. Nic dziwnego, że książka stała się hitem na świecie. 
Z całego serca polecam, bo naprawdę warto :) I chyba zgadzam się, ze słowami Jonathan'a Carroll'a o niej, zapisanymi na jej okładce ( widać na pierwszym zdjęciu:) ).....resztę pozostawiam Wam :)

Pozdrawiam ciepło  :)

Mikry Zakątek


środa, 24 października 2012

Biżuteryjne twory

Witajcie,

Dziś chciałam Wam pokazać i się pochwalić wytworami swoich dłoni. 




Dwie bransoletki typu Shamballa, czyli plecione jak makrama, u mnie w wersji z koralikami. Zrobiłam ich około 10, ale żeby nie zanudzać, pokazuję Wam na zdjęciu dwie. Brązowa to bawełniany woskowany sznurek i drewniane koraliki żółte oraz kokosowe w odcieniu żółci. Szara bransoletka to również bawełniany woskowany sznurek - szary oraz szklane koraliki, przeźroczyste. Wszystkie komponenty zakupione zostały najprawdopodobniej w sklepie internetowym Qunszt. Najprawdopodobniej, ponieważ długo leżały w moim magicznym pudle z półfabrykatami i koralikami wszelakimi, i już po prostu nie pamiętam czy to dokładnie z tego sklepu. Sposób wykonania podpatrzyłam między innymi tutaj oraz tutaj. Jest mnóstwo przydatnych filmików z dość dokładnymi instrukcjami. 

Trzecia rzecz to kolczyki - z koralików kokosowych w kolorze ciemnego brązu oraz srebrne bigle oraz krawatka. Są dość spore - same liście kokosowe mają około 5-6 cm, ale są niezwykle lekkie - jak to skorupka kokosa. Takie trochę jesienne są, ale bardzo je lubię. Zrobiłam je dość dawno, a ich wykonanie było bardzo proste. 


Chyba idzie zima, bo siedzę z kubkiem herbaty zielonej z pigwą i się od tego kubka próbuję ugrzać. ;) 


Pozdrawiam jesiennie :) 


Mikry Zakątek

wtorek, 23 października 2012

Kosmetyczna recenzja Nr 1 - Peeling ze skały wulkaniczej oraz Korund - mikrodermabrazja.

Witajcie,

Dziś przedstawię swoją ocenę dwóch rodzajów peelingów mechanicznych. Jak wszem i wobec wiadomo złuszczanie wierzchniej warstwy skóry ma ogromne znaczenie dla kondycji naszej skóry na całym ciele. Jest kluczowe, jeśli chcemy aby inne aplikowane na naszą skórę produkty miały szansę zadziałać. O innych zaletach peelingowania chyba nie muszę pisać. :) 

Także do rzeczy.:)


Peeling ze skały wulkanicznej (ZSK - zrobsobiekrem.pl):




Cały opis można znaleźć tutaj Peeling-ze-skaly-wulkanicznej , na stronie producenta. 

Produkt przychodzi do nas w pojemniczku, ale niestety nie odkręcanym, a wieczko jest nasuwane, trzyma się ciasno, ale czasem można go trochę rozsypać, jak się będziemy spieszyć z otwieraniem ;) Także - ostrożnie przy otwieraniu :)
Moje odczucia to przede wszystkim wydajność no i wydajność. Stosuję go nie tylko na twarz, ale na całe ciało. Odrobina (np. łyżka od herbaty) wymieszana z żelem pod prysznic (np. 1/5 szklanki) powinna starczyć na dość porządny peeling ciała. Chyba, że ktoś ma ochotę na mocniejsze złuszczanie, to musi sam sobie ustalić proporcje :) Czasem dodaję go do peelingu kawowego - czyli resztek po zaparzonej w kawiarce kawy zmieszanych z żelem pod prysznic. Złuszcza dość delikatnie jak na peeling mechaniczny, ale dokładnie. Skóra jest zdecydowanie wygładzona, nie jest podrażniona, zdecydowanie poprawia się jej koloryt. Pomaga pozbyć się wrastających włosków po depilacji, ale to dopiero po 2-3 zastosowaniu na dotknięte tym problemem partie ciała.
Jeśli chodzi o twarz, to lubię go wymieszać z olejkiem z pachnotki i pomasować twarz, ale lubię też użyć go z żelem do mycia twarzy ( dokładnie z tym firmy Tołpa zel_do_mycia_twarzy ). Również na twarzy nie wywołuje u mnie podrażnień, a skórę mam bardzo wrażliwą, ale mieszaną, zdolną do zapychania przez prawie wszystko ;) Buzia jest wygładzona i bardziej żywa w kolorze ;) 
Jest zdecydowanie łagodniejszy i mniej agresywny od korundu, zatem może to być bardzo trafiony wybór dla osób, dla których korund jest zbytnim mocarzem ścierającym.
Spotkałam się też, że niektórzy mieszają go z mleczkiem do demakijażu. Każdy musi znaleźć swoją wersję :) Może być też dodawany do maseczek - i wtedy podczas ich zmywania wykonujemy masaż skóry twarzy, także ma dość wszechstronne zastosowanie.
Zdecydowanie pozostanę mu wierna i nie zdradzę go z drogeryjnymi peelingowcami. Jest to mój ścieracz numer 1, szary, niepozorny, ale niesamowity w działaniu :)

Korund - mikrodermabrazja ( ZSK zrobsobiekrem.pl):









Tutaj znajdziecie opis na stronie producenta Korund-mikrodermabrazja
To ścieradełko przychodzi w zakręcanym słoiczku, co jest wygodniejsze, bo nie trzeba się czasem siłować z opakowaniem ;) 
Stosuję go tylko na twarz, szyję i dekolt. Jest to najmocniejszy i najbardziej agresywny pan ścierający z jakim miałam do czynienia. Trzeba uważać, żeby nie trzeć się nim za mocno i nie za długo, bo można się.....zatrzeć ;) Tak, wiem, co mówię, bo mi się to zdarzyło przy drugim użyciu - pięknie podrapany nos i broda z boku. Nigdy nie zdarzyło mi się to z żadnym ścieradełkiem.Także ostrożnie. Skóra po użyciu - podobnie jak poprzednika - z żelem lub z olejkiem z pachnotki jest bardzo gładka i poprawia się jej koloryt. Mojej wrażliwej skóry nie podrażnia. Warto jednak się powstrzymać przy zmianach skórnych, bo ze względu na jego agresywność i ingerencję w zewnętrzną warstwę skóry można sobie co nieco poroznosić. 
Dla lepszego efektu wygładzenia i oczyszczenia oraz poprawy kondycji skóry warto stosować go np. dwa razy w tygodniu przez 3 tyg. Efekt powinien być zbliżony do mikrodermabrazji, ale podkreślam, zbliżony i bardziej łagodny - bo stopniowy. 
To mój faworyt jeśli mam potrzebę mocniejszego złuszczenia, lub czuję, że chcę odmiany od peelingu ze skały wulkanicznej. Taki błyszczący klejnocik w słoiczku. :)

Pozdrawiam Was ciepło,


Mikry Zakątek